Historia Medycyny

Ebola niepokonanym mikrobem

Wirus Ebola to najniebezpieczniejszy mikrob znany ludzkości. Wyróżnia się cztery jego podtypy: Ebola Zair, Ebola Sudan, Ebola Ivory Coast i Ebola Reston. Ten ostatni jest chorobotwórczy tylko dla małp. Wirus przenoszą afrykańskie i azjatyckie małpy (szympanse, goryle, makaki), ale nadal trwają poszukiwania pierwotnego nosiciela. Przypuszcza się, że mogą to być jakieś afrykańskie gryzonie, owady albo nietoperze.

Ebola charakteryzuje się wysoką zakaźnością. Podstawowy sposób zarażenia to kontakt bezpośredni z płynami ustrojowymi chorego (krwią, śliną, treścią wymiotów, moczem) i droga kropelkowa (w przypadku Eboli Reston). Wirus przedostaje się do organizmu przez skórę, błony śluzowe, przewód pokarmowy, spojówki i drogi oddechowe. Przez krwiobieg rozprzestrzenia się w całym ustroju. Atakuje każdy narząd i tkankę z wyjątkiem kości i mięśni szkieletowych. Gdy wniknie do cytoplazmy komórek, rozmnaża się szybko i intensywnie. Zaatakowane komórki stają się blokami upakowanych cząstek wirusowych, przypominających kryształy. Powoduje powstawanie skrzepów, które zatykają naczynia włosowate. Przerywa to dopływ krwi do różnych organów, przez co obumierają fragmenty narządów wewnętrznych. Ebola niszczy też tkankę łączną, rozmnaża się w kolagenie, który zamienia się w papkę. Naczynia krwionośne tracą szczelność i występują krwawienia; wypływająca krew nie krzepnie. Narządy wewnętrzne przestają działać. Martwe krwinki blokują mózg, często w końcowym stadium pojawiają się ataki epileptyczne. Drgawki rozpryskują krew – ułatwiają wirusowi przeniesienie się do nowego gospodarza. W końcu pękają jelita. Następuje zapaść, wykrwawienie się i śmierć.

Wirus wydostaje się wszystkimi otworami na zewnątrz.
Szuka nowej ofiary.

Nie ma leków, nie ma na razie szczepionki
Chorym podaje się plazmy ozdrowieńców. Czasami stosuje się ludzki interferon, osocze, terapię antyskrzepową. Nawet gdyby istniał skuteczny lek, gwałtowny przebieg choroby mógłby ograniczyć jego działanie. Jedyną nadzieją jest szczepionka. Naukowcy z USA donieśli w zeszłym roku, że opracowali szczepionkę uodparniającą małpy na zakażenie wirusem Ebola. Prace nad ludzką szczepionką trwają.

Czytaj więcej:  historia medycyny

Skrytobójca z Marburga

 

W 1967 r. w zakładach farmaceutycznych w Marburgu w Niemczech, wraz z partią importowanych małp z Ugandy, pojawił się nieznany jeszcze wtedy wirus (nazwany później wirusem Marburg), blisko spokrewniony z Ebolą. Podobnie działający i śmiertelny. Na początku zachorowało i zdechło kilka małp. Potem zaraził się dozorca zwierząt i laborantka. Początkowe objawy wskazywały na nietypową grypę.Ale gdy zachorowało trzydzieści kilka osób i siedmioro zmarło w kałużach krwi, lekarzom zdawało się, że nastąpił koniec świata. Zachorowania wystąpiły także u kilku pracowników podobnych laboratoriów we Frankfurcie i Belgradzie. W Niemczech i Jugosławii wybuchła panika. Tymczasem nowa, nieznana choroba ustąpiła jednak równie nagle, jak się pojawiła.

Dziewięć lat później w Afryce Środkowej pojawił się po raz pierwszy wirus Ebola – nazwany tak od rzeki w Zairze, w której pobliżu wybuchła epidemia. Najpierw w południowym Sudanie: zaraziło się 284 osoby, zmarło 144. Miesiąc później w północnym Zairze: zachorowało 318 osób, ocalało jedynie 33. W tym samym roku zanotowano przypadek zakażenia laboratoryjnego w Wielkiej Brytanii. Pracownik zajmujący się  materiałem zakaźnym ukłuł się przez rękawiczkę. Zachorował, ale przeżył. Z kolei w 1989 r. w Reston, miasteczku położonym 16 km od Waszyngtonu, zaczęły wymierać małpy importowane z Filipin w celach doświadczalnych. Gdy naukowcy stwierdzili, że przyczyną ich śmierci jest wirus Ebola, przyjęto to z niedowierzaniem i strachem, szczególnie że pracowano bez zabezpieczeń. Pojawiła się wówczas groźba epidemii z epicentrum niemal w stolicy Stanów Zjednoczonych. Ekipa żołnierzy w kombinezonach ochronnych uśmierciła, zbadała i spaliła wszystkie małpy. Budynek został odkażony. Zdumienie naukowców wzrosło jeszcze bardziej, gdy okazało się, że czterech pracowników firmy importującej małpy zostało zakażonych. Jednakże żaden z nich nie zachorował! Wirus Ebola krążył po ich krwi bez jakichkolwiek konsekwencji chorobowych.

Wkrótce okazało się, że odmiana Ebola Reston jest niepatogenna wobec człowieka. Była jednak i gorsza wiadomość. Wykryto, że ta odmiana wirusa Ebola jako jedyna przenosi się z całą pewnością również drogą powietrzną.

Wirus Ebola - zabójca doskonały

Wirus Ebola. Jego niegroźna odmiana, przenoszona jak grypa drogą kropelkową, nie zabija. Inna zbiera potężne żniwo. Prawie 90% zakażonych umiera w ciągu 7 dni od wystąpienia pierwszych objawów. W wyniku niewielkiej mutacji może powstać wirus likwidujący rodzaj ludzki. Na razie nie ma na niego lekarstwa.

Podróż do Afryki udała się 30-letniemu Arturowi znakomicie. Góry, dżungla, sawanna, bezkrwawe łowy z aparatem fotograficznym w Kenii i Ugandzie. Raz natknął się na padłe małpy, ugandyjskie makaki, można je było obejrzeć z bliska, nawet dotknąć. Nie wiedział, że w tej chwili podpisał na siebie wyrok. Kilka dni później Artur wsiadł w Nairobi do samolotu do Europy. Podczas lotu czuł się jeszcze dobrze. Nie wiedział, że okres inkubacji wirusa wynosi od 3 do 18 dni. W tym czasie liczba cząstek wirusowych we krwi stale rośnie. Wirus zaatakował, gdy Artur wrócił do Polski. Najpierw wystąpiły silne, czołowe bóle głowy i oczu, a następnie w krzyżu. Trzeciego dnia pojawiły się: gorączka, nudności, wymioty i biegunka. Na skórze czerwone, wybroczynowe plamy. Potem kaszel i bóle w klatce piersiowej. Twarz Artura zastygła jak maska. Rozpoczęły się krwotoki ze wszystkich naturalnych otworów ciała.

Ordynator oddziału obserwacyjno-zakaźnego szpitala w Szczecinie zawiadomił SANEPID. – Módlmy się, żeby to nie była afrykańska gorączka krwotoczna – powiedział do pielęgniarki.

Jak utrzymać przy życiu

Na miejscu pojawili się przedstawiciele Państwowego Zakładu Higieny i Głównego Inspektoratu Sanitarnego, specjaliści w dziedzinie epidemiologii oraz chorób zakaźnych i tropikalnych. Wykonano prześwietlenie, USG, badanie krwi, moczu, wymazy z gardła. Badania pokazały jedynie przerażający stan organizmu Artura zaatakowanego przez nieznanego wroga. Próbki z badań zostały wysłane do laboratoriów w Londynie, Instytutów Chorób Tropikalnych w Hamburgu i Gdyni, ale na wyniki trzeba było czekać kilka dni. Do tego czasu lekarze podtrzymywali życie Artura, podając dożylnie roztwory nawadniające i odżywcze, kontrolując funkcje układu krwiotwórczego, wątroby, nerek. Przeciwdziałali krwotokom, podając krew, protrombinę, VII, IX i X czynnik krzepnięcia. Stosowali profilaktycznie heparynę w celu uniknięcia skrzepów. Wszyscy, którzy mieli bezpośrednią styczność z Arturem przed jego hospitalizacją, także znajdowali się pod obserwacją lekarzy chorób zakaźnych.

Czy przedstawiony wyżej scenariusz pojawienia się wirusa Ebola w Polsce to tylko czysta science-fiction? Niestety nie. Co prawda, na razie nie zanotowano śmiertelnych przypadków gorączki Ebola poza Afryką, ale w dobie częstych kontaktów i szybkiej komunikacji lotniczej wirus może być błyskawicznie przeniesiony na inne kontynenty.

Ebola jest jak HIV: nieustannie ewoluuje. Istnieje groźba, że zmutowany wirus połączy zjadliwość odmiany zairskiej ze sposobem rozprzestrzeniania się odmiany Reston. W porównaniu z nim HIV byłby wtedy jak katar.

Ciekawostki na temat trądu

Patron trędowatych
W połowie XIX w. w Królestwie Hawajów szalały choroby dawniej tam nieznane, głównie kiła (syfilis) i trąd. Władca Kamenahameha IV wysłał wszystkich chorych na wyspę Molokai. Nie było z nimi lekarzy, kapłanów ani przedstawicieli rządu. Wszystko zmieniło się, kiedy przybył belgijski zakonnik, ojciec Damien. Pod jego kierunkiem budowano domy, organizowano pomoc dla chorych i leki. Ojciec Damien umarł zarażony trądem. Został beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1995 r. Jest patronem chorych na trąd i AIDS, opiekunem odtrąconych.

Filozof życia
Innym słynnym człowiekiem, który spędził większość życia na pomaganiu chorym (w środkowej Afryce), był Albert Schweitzer. Ten niemiecki filozof, teolog, muzyk i lekarz założył w afrykańskim mieście Lambaréné (obecnie w Gabonie) słynny na cały świat szpital, w którym leczono przede wszystkim chorych na śpiączkę i trąd. Przez pewien czas był tam jedynym lekarzem i zajmował się tysiącami pacjentów. Jest znany także jako filozof, którego główne przesłanie zawierało się w zdaniu: „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”.

W roku 1952 Schweitzer został uhonorowany pokojową Nagrodą Nobla.

Polski święty z Puri
Kandydatem do nagrody Nobla (w roku 2002) był także zmarły niedawno ojciec Marian Żelazek. Nasz rodak spędził w indyjskim mieście Puri nad Zatoką Bengalską ponad 30 lat. Chorzy na trąd byli tam odtrącani, dopiero przybycie ojca Żelazka zmieniło ich sytuację. Otrzymywali żywność i leki, mieli dach nad głową.

Hindusi uważali ojca Żelazka za świętego człowieka. To oni zgłosili jego kandydaturę do pokojowej Nagrody Nobla.

Warto wiedzieć
Liczba nowych przypadków trądu zmniejsza się o 20% z roku na rok. W 2004 r. odnotowano ponad 400 tys. takich zakażeń.

Utrata kończyn czy palców występuje nie na skutek samej choroby tylko jej powikłań (utraty czucia), a powikłaniom można zapobiegać.

Trąd jest uleczalny. Stosuje się (przez minimum pół roku) tzw. terapię wielolekową (znaną z angielskiego skrótu MDT) na którą składają się trzy środki: dapson, rifampicyna i klofazimina. Od 1995 r. bezpłatne leczenie zapewnia Światowa Organizacja Zdrowia.

Z zielonym krzyżem na płaszczu
Istniejący do dzisiaj Zakon Rycerzy i Szpitalników św. Łazarza z Jerozolimy, czyli lazaryci, powstał w trakcie pierwszej wyprawy krzyżowej. Początkowo był to zakon szpitalny, opiekujący się m.in. chorymi na trąd. Potem z trędowatych rycerzy-pacjentów utworzono ramię zbrojne zakonu. Symbolem zakonu jest zielony krzyż. Na podstawie dekretów papieskich wszystkie leprozoria przeszły w połowie XIII w. pod opiekę zakonu św. Łazarza. To głównie lazaryci opiekowali się trędowatymi w średniowiecznej i nowożytnej Europie.

Epidemia trądu w średniowieczu

Swoje żniwo trąd zbierał w Europie przede wszystkim w średniowieczu. Uważa się, że wpływ na to miały wyprawy krzyżowe. Na Bliskim Wschodzie trąd był bardziej rozpowszechniony i krzyżowcy przywozili chorobę ze sobą do domów. Co więcej, chorowali na nią krzyżowcy-królowie. Najsłynniejszym z nich był król Baldwin IV – władca Królestwa Jerozolimskiego, które powstało po pierwszej wyprawie krzyżowej, pod koniec XI w.

Baldwin – znany z filmu „Królestwo niebieskie”, gdzie nosił na twarzy srebrną maskę – zachorował już w dzieciństwie. Jego wychowawca zauważył w czasie zabawy z innymi chłopcami, że młody Baldwin nie reaguje na ból. Słusznie przypuszczał, że może to być objaw trądu, który z pełną mocą ujawnił się kilka lat później. W ostatnich latach swojego życia król oślepł i nie mógł chodzić. Historycy (choć podzieleni) uważają go na ogół za wybitnego władcę, który umiejętnie utrzymywał niezależność Królestwa Jerozolimskiego zagrożonego najazdem Saladyna.

Aby ograniczyć infekcję, trędowatych izolowano w specjalnych koloniach zwanych leprozoriami (od greckiej nazwy choroby – lepra). Niestety, skazywano ich tym samym na „śmierć za życia”. W pewnym okresie odprawiano nawet msze za umarłych, mimo że chorzy jeszcze żyli.

Trędowaci mogli poruszać się swobodnie tylko w obrębie leprozorium. Jeśli wychodzili (co zdarzało się rzadko), to byli zobowiązani nosić na ubraniach żółte krzyże i sygnalizować swoje nadejście kołatką. Chory musiał opuścić rodzinę, nie mógł się żenić, tracił większość praw. Po wyprawach krzyżowych ten ostracyzm złagodniał, zlikwidowano msze za zmarłych, a trędowatymi zaopiekowali się rycerze z Zakonu św. Łazarza, czyli lazaryci (patrz ramka).

Epidemia trądu zaczęła w Europie wygasać, po części dlatego, że jedna „zaraza” zlikwidowała drugą. Czarna śmierć, czyli dżuma, która wybiła w latach 1347-1351 jedną trzecią Europy, zaatakowała przede wszystkim osoby już osłabione (np. przez trąd), dlatego po epidemii zostało już niewielu trędowatych. Ostatnią europejską kolonię trędowatych na wyspie Spinalonga obok Krety zamknięto w 1957 r.

Trąd - choroba odtrąconych

W średniowieczu uważano, że trąd dotyka grzeszników, którzy sobie na niego zasłużyli. Dziś, choć jest uleczalny, a liczba zarażonych osób z roku na rok się zmniejsza, wciąż wzbudza przerażenie.

O trądzie wspominano już w Biblii i papirusach egipskich, znane są też opisy tej choroby w indyjskich Wedach. Kiedyś uważano, że do Europy trafił dzięki „pomocy” żołnierzy Aleksandra Macedońskiego, którzy zarazili się nim w Indiach. Jednak wyniki niedawnych badań nad zarazkami trądu w Instytucie Pasteura w Paryżu pokazały, że trąd jest bardzo stary i wywodzi się prawdopodobnie ze wschodniej Afryki. Towarzyszył ludziom w ich wędrówkach, również do Europy, od najdawniejszych czasów. Stopniowo docierał do wszystkich rejonów kuli ziemskiej, zbierając obfite śmiertelne żniwo w miejscach dotychczas od niego wolnych, np. na Hawajach w XIX wieku. Obecnie występuje przede wszystkim w Indiach, Birmie, Nepalu, Brazylii, Mozambiku, Tanzanii, na Madagaskarze i wyspach Pacyfiku.

Trąd jest uleczalny i wcale nie tak łatwo jest się nim zarazić. Z roku na rok liczba zarażonych osób się zmniejsza. Nie osiągnięto by tego bez wielu ludzi, którzy poświęcili życie na walkę z samą chorobą i ze społeczną dyskryminacją, która się z nią wiąże.

Negatywne skojarzenia

Trąd jest kojarzony z rozpadającym się ciałem, bólem i cierpieniem. Droga zarażenia się nim jest – najprawdopodobniej – kropelkowa. Co ciekawe, uważa się, że 95% populacji jest w naturalny sposób odporna na bakterie wywołujące trąd. Infekcja występuje najczęściej na skutek długotrwałych, bliskich kontaktów z chorym, np. wśród domowników. Odpowiednio wcześnie wychwycona choroba nie doprowadza też do „rozpadania się” ciała, utraty nogi, nosa czy ręki. Zwykle kończy się na zmianach skórnych (plamy, odbarwienia, owrzodzenia) i utracie czucia. Trąd atakuje bowiem skórę i nerwy.

Łagodniejsza odmiana trądu – tuberkuloidowa – nie jest uważana za zaraźliwą. Postać bardziej „agresywną” (z większą ilością bakterii) nazywa się lepromatyczną. Obecnie na całym świecie zamiast nazwy „trąd” używa się terminu choroba Hansena. Nazwa pochodzi od nazwiska Norwega Armaeura Hansena, który w 1873 r. w szpitalu w Bergen odkrył prątek trądu (Mycobacterium leprae). Unika się określenia „trąd” czy „trędowaty” głównie ze względu na negatywne skojarzenia, które się z tą chorobą wiążą. W powieści Mniszkówny nie występowała przecież kobieta chora na trąd. Tytułowa „trędowata” była synonimem osoby odtrąconej.

Sto największych odkryć: Medycyna